Patryk Adamski

Pokłon dla bohatera
o filmie Unbreakable M. Night Shalaymana

Większość amerykańskich filmów, jeśli chodzi o subtelność umieszczam gdzieś pomiędzy koncertem na kowadło i młot a najnowszym przebojem Italo-Disco-Polo-Jabolo. Producenci amerykańscy zdają się bowiem (słusznie) sądzić, iż nic tak nie zwiększa siły wyrazu jak odpowiednio duży kaliber broni czy końska dawka słodkości i wzruszeń podlana bardzo strawnym sosikiem "on - ją, ona - jego, oboje trzecią lub trzeciego".

Dzięki więc niech będą opatrzności za emigrantów! Oto bowiem na nasze ekrany wkracza Niezniszczalny alias Unbreakable z niegdysiejszym gwiazdorem kina akcji, Bruce'em Willisem, w którym reżyser - Hindus udowadnia, że można za znaczne pieniądze zrobić dzieło, a nie kolejną kalkę któregoś z wcześniejszych przebojów.

Dowód na powyższą tezę znajdziemy już w pierwszej scenie, która rozgrywając się w trakcie początkowych napisów, opowiada nam o kryzysie głównego bohatera w sposób delikatny, wręcz przejmujący. Nieporadność i nieżyciowość mężczyzny (dobra robota, Bruce!) silnie skontrastowane z pewnością siebie nieznajomej budują przed nami obraz człowieka niezdolnego do tworzenia nowych więzi.

I o tym opowiada film - o tym jak samotni ludzie, pogrążeni w swoim odosobnieniu poszukują nadziei pośród szarołękitnych ścian, w ciemnych pomieszczeniach i wśród deszczu. Kamera wedruje po tej dioramie depresji wraz z głównym bohaterem snując opowieść o próbie uwierzenia w niemożliwe - w to, że ktoś zwykły, przeciętny jest tylko na pozór.

Pan Shalayman zadziwia tematem filmu i tematu tego ujęciem - na ogół bowiem w tego typu filmach mamy wrednego łotra, niezłomnego obrońcę zasad oraz otoczkę ludzików gotowych stać się ofiarami wielkiego konfliktu.
Tak nie jest - mamy otrzymujemy wręcz kameralny dramat najbliższy atmosferą serialowi Chrisa Cartera (Millenium, nie X Files) - a niespieszny tok narracji pozwala nam smakowć każdy detal sceny, nawet tej najbardziej przerażającej i zwyczajnej zarazem, w której jeden z bohaterów upada.. i upada.. Tak, ta scena potrafi wstrząsnąć pomimo tego, że nie ma w niej nic realistycznie przerażającego, nic nadnaturlanego - nie ma żadnej typowo amerykańskiej kobiety wywrzaskującej swoje przerażenie.

Cóż jeszcze można dodać nie psując radości z odkrywania filmu? Może to, że podczas oglądania długie sceny nie nużą, z życia wzięte dialogi nie brzmią banalnie, a bohaterowie wydają się bardzo ludzcy, a przez to sympatyczni i bliscy pomimo mnogości swych słabości.
A, fabuła nie zaskakuje. Innymi słowy, nie spodziewajmy się zaskoczenia nagłym zwrotem akcji - wszystko wydaje się bardzo zwyczajne. Jedne rzeczy wynikają logicznie z innych, a akcja posuwając się do przodu nie wije się jak wściekły wąż.. no, może poza jednym czy dwoma przypadkami.

Podsumowując, Unbreakable to kawał solidnej roboty miejscami osiągający poziom dzieła. Uczucia po filmie mogą być mieszane - zależy to w dużej mierze od tego, jak otwarty mamy umysł i jak bardzo nie poddajemy się uprzedzeniom z rodzaju "to zbyt dziecinne, aby mogło być dobre". Jeśli nie poddacie się takiemu poglądowi, to prawdopodobnie ocenicie film na tyle co ja - pozostali niech odejmą dwa punkty (witruozeria reżyserii broni się sama!).

10/10.

Patryk Adamski
2001-02-19. Wszystkie prawa zastrzeżone. Publikowanie całości lub fragmentów niniejszego artykułu jest zabronione bez zgody właściciela.