Scarred Lands Campaign Site
Withered Flowers
by Patryk Adamski (Ruemere)

Kroniki...

Opowieść Tadhga sesja czwarta-piąta

15. Chardot, stanica Palatynatu Mithril

Raport No. 28#8938#458TMD

Adept Tadhg Mhic Draodoir do mistrza Gilligana, NecD, M.Th.

Podróż do Mithril przebiegła bez najmniejszych trudności. Przedstawione jej listy referencyjne Rada Paladynów przyjęła z ostrożnym zadowoleniem. Późniejsze wydarzenia pozwalają mi mniemać, iż kluczowym zwolennikiem i najbardziej entuzjastycznym rzecznikiem pojednania między naszymi miastami był patriarcha Coreana, człek wielce rozumny i o szerokich horyzontach. Zdając sobie sprawę z tego, że wiekom niesnasek i nieporozumień nie może położyć kresu kolejna misja dyplomatyczna, poznał mnie z drużyną poszukiwaczy przygód, wykonujących dla Mithril drobną, choć istotną misję w małej wiosce cztery dni drogi od miasta.

Udana współpraca, której należy się ze wszech miar spodziewać, powinna wyraźnie podnieść notowania naszego miasta i naszej profesji, jeżeli chwilowo nie w oczach całości populacji, to na pewno osób sprawujących w Mithril władzę, zarówno oficjalną, jak i duchową.

Odnotować należy obecność w drużynie nie tylko młodego paladyna, Gabriela Celeste, ale także elfiej kapłanki Madriel, Cinnamon. Szczęśliwy zbieg okoliczności, czy świadoma decyzja patriarchy?

Z poważaniem,

Gráinne Ní Dhraodoir
Academy Drive 45
Hollowfaust

15. Chardot, cztery dni drogi od Mithril, wczesny ranek

Siostrzyczko,

Mam nadzieję, że list ten znajdzie Cię w dobrym zdrowiu. Nie zaczynałbym od tego banalnego komunału, ale tym razem użycie go jest w pełni uzasadnione - kto bowiem mogł się spodziewać, że wyjazd do Mithril łączyć się będzie z moim uczestnictwem w misji o medycznej zgoła naturze. O ironio! O ileż bardziej bylabyś tu przydatna niż ja, który medycynę traktowałem jako jeszcze jeden przedmiot na drugim semestrze, z serii tych, które to zakuć, zdać, zapomnieć. Gdyby coś takiego dało się przewidzieć już wtedy, uczyłbym się na pewno znacznie pilniej, a mistrzyni Anna zapewne zastanowiłaby się dwa razy przed postawieniem mi oceny dostatecznej...

Pozostaje trzymać kciuki za to, że moje niegdyś dostateczne wiadomości na temat zapobiegania infekcjom, ich pochodzenia i sposobu przenoszenia okażą się wystarczające do objaśnienia mieszkańcom pewnej wioski, iż nie wszystkie zarazy są karą boską, a higiena osobista jest często równie skuteczna w walce z nimi jak zaklęcia leczące kleryków. Tutaj, w Mithril i okolicach, 'higiena' należy niestety do słów mało znanych, tak samo zresztą jak czynności i zabiegi, które słowo to opisuje. Wielce jest prawdopodobnym, że mając do przeczytania stronicę słownika wyrazów obcych, przeciętny mieszkaniec tych okolic wiedziałby więcej na temat stojących przed nią 'hieroglifów', czy też zaraz po niej 'higroskopijności'. Jak jednak wiesz, według mnie minimalizacja wysiłków i dążenie do maksymalizacji lenistwa jest siłą przewodnia ludzkich poczynań, nic więc dziwnego, że tu, gdzie dostęp do kapłanów oraz paladynów, a co za tym idzie ich zaklęć leczących, jest powszechny, łatwiej się z chorób leczyć niż zastanawiać nad zapobieganiem im.

Dość o chorobach, wrodzona hipochondria każe mi za chwilę dopatrywać się u siebie oznak, interpretować je jako objawy, a stąd już całkiem niedaleko do wmówienia sobie, że pozostaje tylko położyć się i umrzeć. Zresztą, znasz mnie dobrze - nie potrzebuję nawet takiej wymówki, żeby położyć się i nic nie robić. A tymczasem trzeba się zbierać, za moment ruszamy do wioski męczonej jakąś tajemniczą chorobą, która pewnie po bliższym przyjrzeniu się okaże się zwykłą salmonellozą lub czerwonką. Jeszcze tylko kilka szybkich (wybacz pleonazm) Quick Sober...

Czar ten rzucę, tak nawiasem, na moich nowych druhów, współuczestników misji. Nie, nie trafiłem ZNOWU (wyobraź sobie tutaj naszą rodzicielkę i jej wzniesione ku niebiosom oczy) w złe towarzystwo - ot, celebrowano wczoraj w iście niepaladyński sposób dotarcie do stanicy i pokonanie dość nieprzyjemnie wyglądającego potwora. Mity o paladynach, tak nawiasem, będą się na przestrzeni następnych tygodni chyba w dalszym ciągu rozwiewać: okazuje się, że są jednak ludźmi, a nie jakimiś niezrozumiałymi automatami, ślepo wykonującymi polecenia, trzymającymi się kurczowo litery prawa i porażającymi prostolinijnością, przekładającą się na prostactwo. Jeżeli moja misja mnie czegokolwiek do tej pory nauczyła, to jest to zdolność spojrzenia głębiej niż tylko na pozory i głęboko zakorzenione uprzedzenia. Przecież tego samego oczekuję od moich towarzyszy, dla których nekromanci to banda opanowanych niezdrową fascynacją procesami gnilnymi szaleńców, skłonnych z własnej babki uczynić zombie strzegącego swoich zawilgłych, pełnych walających się kości i grożących śmiercią przez botulizm laboratoriów przed nieproszonymi gośćmi.

O swoich kompanach na razie nie napiszę dużo, bo i okazji do lepszego ich poznania nie było na razie wiele - wyobraź sobie jednak zbieraninę raczej niecodzienną. Kapłanka Madriel, Cinnamon, trzymająca się nieco na uboczu elfka, której rezerwa może wynikać tak z przyczyn rasowej natury, jak i indukowanego kapłańskim statusem zarozumialstwa. Czas pokaże czy jest to tylko przyjęta na użytek nowo poznanego nekromanty maska i czy, jeżeli to jednak nie poza, uda się to oddalenie przezwyciężyć. Paladyn Coreana, Gabriel, zakuty w zbroję przystojny mięśniak - czy w zgodzie ze stereotypami okaże się egzaltowanym nadgorliwcem, czy może prawdziwym przyjacielem, niezachwianym w lojalności? Guillermo, czarnoskóry wojownik, nie cofający się przed szybkim rozwiązywaniem stojących przed nim problemów za pomocą krótkiego ruchu krótkim mieczem. Pod siódme żebro. Jakież uczucia skrywa jego obsydianowe oblicze? Czegóż wreszcie można się spodziewać po Alifie, człowieku niskiego urodzenia, któremu nie powierzyłbym dziesięsiu złociszy, a jednak będzie być może mi pisane zawierzyć moje życie?

Kończę, siostrzyczko, ściskam Cię serdecznie i mocno,

PS. Pozdrów Mamę. Przekaż same dobre wieści, niech się dla odmiany nie martwi.

PPS. Trzymam kciuki za egzamin z ziółek!

Q'Inniú Qurtzon
Lower Court Park 22
Hollowfaust

15. Chardot, kurewsko wcześnie i daleko od domu

Cześć!

Nie odzywałem się od bogowie wiedzą jakiego czasu, ale jeżeli wierzyć mądrości ludowej, lepiej późno niż wcale. Mam nadzieję, że nie mruczysz teraz pod nosem obelg pod adresem intelektualnego zaplecza ludu, który takimi powiedzeniami upstrzył język potoczny.

Jak tam praktyczny z ulepszanych ghouli? Wiem, że umawialiśmy się na dzikie picie jakoś na początku Chardot, ale jak widzisz cierpliwość starego Gilligana wyczerpała się na tydzień przed końcem Twoich egzaminów. Rektor, którego plugawy język od dawna plugawiał na mój widok, a z tego co się dowiedziałem, także na dźwięk mojego nazwiska, potężnym i, co donoszę z prawdziwą ulgą, metaforycznym kopniakiem w tylną część ciała wywalił mnie na kolejny dziekański, co dało Gilliganowi okazję do wysłania mnie z misją natury dyplomatycznej do Mithril. Plotki jakoby było to spowodowane chęcią pozbycia się mnie na czas dłuższy, a może nawet nieokreślony, przypuszczalnie Cię doszły. Dementuj gdzie i kiedy możesz, ale lepiej w nie uwierz!

Jeżeli już o wierze mowa, to trudno uwierzyć, z jakimi ludźmi tutaj mi przyszło pracować. Wyobraź sobie następujące Dramatis Personae: elfka-uzdrowicielka, Cinnamon (podobałaby Ci się, jeżeli dobrze pamiętam to coś, co z braku lepszego pomysłu nazywasz swoim gustem) - z lekka nieśmiała, ale może się jeszcze okazać niezłym ziółkiem. Prawdziwy rycerz w lśniącej (no, powiedzmy, że lśniącej) zbroi, Gabriel - autentyczny paladyn. Dawniej myślałem, że jak nie dotknę, to nie uwierzę. Teraz zastanawiam się nad dotykaniem... (i nie chichocz mi tam, po jak splujesz atrament, nie przeczytasz ciągu dalszego!). Najemnik Guillermo - mroczny (mowa o pigmentacji skóry), mroczny (mowa o usposobieniu) i okazjonalnie zamroczony (mowa o intoksykacji etanolem, tak jak na przykład wczorajszego wieczora). Alif - drobny złodziejaszek. Drobny - posturą, złodziejaszek - całym sobą. Jak sam widzisz, brakowało im do kompletu tylko mnie, największego luzaka wśród nekromantów i dyplomaty z bożej łaski oraz, nie zapominajmy o niższych rangą przełożonych, gilliganowego nadania. Eh joj.

Jeżeli znajdziesz czas, żeby odpisać, pisz do patriarchy Coreana w Mithril (patrz, jakie znajomości się zawiera, ta-daaam!), wydaje mi się, że jako skrzynka kontaktowa będzie najpewniejszy.

Pozdrówka,

PS. Co tam u tej Twojej nowej Loli? Nadal zaręczona z synem szefa gildii kupieckiej? Nadal łudzisz się, że to nie jest przeszkoda, z którą powinieneś się lich'yć??

16. Chardot, wioska w pobliżu stanicy

Raport No. 29#8938#458TMD

Adept Tadhg Mhic Draodoir do mistrza Gilligana, NecD, M.Th.

Misja w wiosce - zapobieżenie rozpowszechnianiu się, wyleczenie i rozpoznanie źródła tajemniczej choroby nękającej jej mieszkańców. Niekoniecznie w tej kolejności. Objawy choroby są niespecyficzne: lekka gorączka, intensywne wymioty i biegunka, u niektórych suchy kaszel, u wszystkich silne wycieńczenie i bardzo zły stan ogólny. Sama choroba, lub jej warianty, zdają się dotykać zarówno ludzi, jak i zwierzęta.

Podjęte środki ostrożności: izolacja chorych pełnoobjawowych, zapewnienie im higienicznych warunków, fachowej opieki oraz magicznego leczenia ze strony kapłanki oraz paladyna. Całkowicie wyleczono do tej pory jedną osobę, stan pozostałych poprawiono na tyle, że można się spodziewać braku zgonów przez najbliższe dni.

Źródło choroby pozostaje na razie nieznane. Może mieć naturalne pochodzenie, związanie z zanieczyszczeniem wody pitnej, ale coraz mniej jest faktów popierających tę tezę. Bezpośredniego wpływu wrogiej magii, choć nie można go całkowicie wykluczyć, nie zaobserwowano. Paladyn odkrył ślady czającego się w okolicy, rozproszonego zła - być może więc mamy jednak do czynienia z przyczynami natury metafizycznej...

Poszukiwania trwają, rezultaty w następnym raporcie.

Z notatnika Tadhga:

Sołtys - gorączka umiarkowana, silne odwodnienie spowodowane wymiotami i biegunką. Stan przedagonalny, wyniszczenie chorobą nieproporcjonalne do długości jej trwania.

Zadziwiająco trafne są odruchy ludzi każące się izolować chorych członków społeczności, nawet tam, gdzie wiedza o chorobach i sposobach ich przenoszenia się jest znikoma. Równie zadziwiający jest upór, z jakim ludzie tkwić chcą w miejscu, które w oczywisty sposób zagraża ich zdrowiu, a nawet życiu. Cywilizacja zdławiła instynkt na tyle, że bez interwencji z zewnątrz cała wioska mogłaby wymrzeć.

Dzieciak - objawy jak wyżej, plus kaszel. Stan ogólny nieco lepszy, choć rokowanie podobne: bez magicznej interwencji pacjent prawie na pewno umrze, być może najbliższej nocy.

Matka dziecka, chcąca usilnie nieść pomoc, raczej stanowi przeszkodę, jeżeli choroba jest zaraźliwa. Niech miłość będzie sobie ślepa, ale czy tak często musi się wiązać z przenoszeniem chorób? Bardowie zbyliby pewnie lekceważącym milczeniem doniesienia współczesnej epidemiologii na ten temat.

Staruszka - objawy jak wyżej; rokowanie gorsze, z uwagi na podeszły wiek.

Jak skomentować pragmatyzm, każący najpierw leczyć innych?

Pozostali chorzy - objawy jak wyżej, stan ogólny na tyle lepszy, że nie powinniśmy spodziewać się zgonów w trakcie najbliższej doby.

***

Gabriel, wbrew moim radom, wyleczył najpierw dzieciaka. Idealizm jest, z samej swojej definicji, niepraktyczny - nie żyjemy w idealnym świecie, więc leczenie w pierwszej kolejności malca, od którego nie zależy życie innych osób ma ograniczony sens.

***

Tu kończy się pierwsza opowieść Tadhga.
 

Na początek?