Scarred Lands Campaign Site
Withered Flowers
by Patryk Adamski (Ruemere)

Kroniki...

Opowieść Tadhga sesja ósma

21. Chardot, wybrzeże w drodze do Mithril

Raport No. 31#8938#458TMD

Adept Tadhg Mhic Draodoir do mistrza Gilligana, NecD, M.Th.

Sytuacja w Palatynacie zaczyna się robić napięta. Zewsząd napływają raporty o zorganizowanych napaściach na paladynów, ciemności nocy rozświetlane są z nieprzyjemną regularnością przez Holy Beacons, paladyński sposób na sciągnięcie pobratymców w momentach prawdziwych kłopotów. Doniesienia, które chwilowo mają status niewiele bardziej poważny niż plotki, mówią o bandach orków czy ogrów, prowadzących partyzanckie napady na pojedynczych stróżów prawa. Shadow Guild z Mithril wysyła całkiem potężnych czarodziei z misjami ratunkowymi, co zdaje się wskazywać na powagę sytuacji.

Tymczasem mnie przyszło stawić czoła niespodziewanie nekromantycznemu zadaniu - wybrzeże obok stanicy, gdzie dziś przyszło nam nocować zaczęło roić się od undeadów. Tym razem nie jest to jednak działalność jakiegoś szalonego kleryka, czy nieatuoryzowanego nekromanty, ale raczej wynik przedziwnego zjawiska, jakim jest Purpurowy Przypływ, odbierający ludziom zdrowy rozsądek, w następnej kolejności życie, a później przekształcający zwłoki w zombie, zjawy i inne rodzaje undeadów.

Dzięki wspólnemu działaniu Cinnamon, której umiejętność korzystania z boskiej pomocy Madriel w odpędzaniu istot korzystających z negatywnych energii przewyższa wszystko, co można w Hollowfaust zobaczyć u tych nielicznych kleryków, którzy u nas mieszkają, Gabriela, którego niebezpieczeństwo zdaje się napełniać boskim szaleństwem (z naciskiem na "szaleństwo", rozumiane jako całkowite rozstanie się z rozsądkiem i instynktem samozachowawczym), Guillermo i moich czarów udało nam się całe niebezpieczeństwo zażegnać i okolicę oczyścić.

Alif, dla którego egoizmu i źle pojętego wyrachowania moja cierpliwość zaczyna się szybko wyczerpywać, postanowił w przedsięwzięciu nie brać udziału. Ciekaw jestem czy zdaje sobie sprawę, że jemu jeszcze bardziej niż przedstawicielowi Hollowfaust powinno zależeć na stworzeniu dobrego image u władców Mithril. No cóż, nie wszyscy muszą być przewidujący.

Wracamy do Mithril, następny raport po spotkaniu z patriarchą Coreana.

Pozdrawiam,

 

Q'Inniú Qurtzon
Lower Court Park 22
Hollowfaust

21. Chardot, blisko Mithril, w trakcie Krwawego Przypływu

Drogi Q'Inniú!

Zacznę dość nietypowo od przemyślenia natury filozoficznej (patrz, do czego potrafi dojść z braku rozrywkowego towarzystwa, interesujących mikstur etanolu czy innych przyjaznych duszy substancji). Najpierw ustalmy tło dla przemyślenia: cały nasz świat zdaje się miotać między dwoma światopoglądami, między zwolennikami boskiego interwencjonizmu i tytanicznej obojętności. Bogowie wyszli ze swojego własnego konfliktu z tytanami obronną ręką, dyktują więc teraz warunki w świecie, który całym sobą zdaje się przekazywać jedną tylko prawdę, że w każdej wojnie przegrane są de facto wszystkie biorące w niej udział strony. Ludzcy zwolennicy obu obozów skaczą sobie do gardeł, podkreślając tym samym prawdziwość powyższej tezy, a jednocześnie utrzymują stan rzeczy, do którego tak przywykli, że już właściwie nie potrafią sobie wyobrazić świata nie targanego żadnym konfliktem. A oto samo przemyślenie: Jakie są nasze, ludzi, elfów, krasnoludów i kogo tam jeszcze perspektywy, jeżeli jesteśmy tak naprawdę istotami paradoksu, wybuchową mieszanką tego co przyziemne i tego co wzniosłe? Innymi słowy tego co tytaniczne i tego co boskie? Czujesz motyw?! Szanse na wygraną, jakkolwiek by jej nie definiować, są z definicji żadne. Konflikt jest tak samo w nas, jak wokół nas. Ach, tragizm. Ach, ach, poezja. O kant dupy to wszystko rozbić, ot co!

Jak już zapewne zauważyłeś, humor mi nie dopisuje, a nastrój mam iście wszawy. Wszystko mnie drażni, kompania jest z lekka drętwa, piętrzące się kłopoty, zamiast mobilizować mnie do działania, wpływają na mnie demoralizująco. Najchętniej ciepnąłbym tym wszystkich w cholerę i wrócił, nawet jeżeli Gilligan miałby dostać apopleksji, a rektor zakazałby pojawiać się choćby w pobliżu uczelni. W końcu, jak sam mówi, nie każdy musi uniwersytet skończyć, a kariera nekromanty nie jest przecież przymusowa. Zająłbym się może czymś mniej oklepanym - malarstwem? Szkicuję sobie ostatnio w chwilach wolnych od pisania listów (jest ich trochę, wbrew pozorom) i zaczyna mi się to naprawdę podobać. Trudno olać magię z góry na dół, wiesz przecież jak łatwo się od niej uzależnić, ale być może takie wyzwanie dobrze by mi zrobiło. Sam nie wiem.

Złapałem strasznego doła i znikąd nie mogę oczekiwać pomocnej dłoni. Prawda jest taka, że brak mi tutaj Ciebie.

Przydałbyś się zresztą podczas ostatniej potyczki z zombiakami i wraithami. Jazda była szeroka: Cinnamon i jej turning zaskoczyły chyba nawet ją samą, że o reszcie nie wspomnę. Łotanina z jakimś przyspieszonym morskim zombie byłaby nawet śmieszna, gdyby nie była tak żałosna - wyobraź sobie paladyna w pełnej zbroi wykonującego bohaterskie chlupnięcie w fale morskie tylko po to, żeby już chyba w trakcie lotu zdać sobie sprawę, że metal, oprócz innych właściwości, ma ciężar właściwy znacznie wyższy niż woda. Ratujący stał się ratowanym, gdzieś między szarpaniem się z linami, walką z falami i próbą wylezienia z krwistoczerwonej wody udało się jakoś potwora zarzezać, a ja znów doszedłem do wniosku, że Magic Missile byłoby wielce użytecznym czarem. No cóż, trzeba się było uczyć, nie szlajać po knajpach i przekładać na kolejne terminy zaliczenia z laborek...

W ramach praktycznego zastosowania powiedzenia "Lepiej późno niż wcale", mam pewne nadzieje na podszkolenie się w Shadow Guild, jak już Ci zresztą pisałem w poprzednim liście. Czarodziej z kilkoma czarami na krzyż jest równie przykrym widokiem jak kurwa w zakonie żeńskim o zaostrzonym rygorze - niby coś tam umie, ale okazji do popisania się swoimi umiejętnościami jak na lekarstwo.

Tą wyszukaną metaforą może lepiej już skończę, ściskam Cię serdecznie,

Tu kończy się trzecia seria listów Tadhga.
 

Na początek?