Scarred Lands Campaign Site
Withered Flowers
by Patryk Adamski (Ruemere)

Kroniki...

Opowieść Guillermo sesja jedenasta

8-9 Madrot

Zgrzyt. Koła skrzypią. Koła naszej śmierci.

Wróciliśmy do domu. Przynajmniej ja wróciłem. Ale w pierwszym rzędzie - powinności wobec Mithril - mimo tego, że chciałbym jak najszybciej wrócić do swoich... Jak długo mnie nie było? Strażnicy na bramie skierowali nas natychmiast do Lisetty - jest teraz nad nami, bo sam szef jest zajęty. Zdaliśmy raport. Kazała nam zostać w bezpiecznym Temple City, ale oczywiście Alif i ja nie posłuchaliśmy. Przed drzwiami domu powitała mnie cisza - wszyscy byli ponoć na pogrzebie. Ruszyłem biegiem, pełen najgorszych przeczuć.

Morhowl odprawiał ceremonię pogrzebową młodego chłopaka, który zapłacił życiem za głupotę i brawurę - wyciągnął broń na strażników. Na smętarzu był spory tłumaek. Copchałem się jakoś do wuja, mieliśmy porozmawiać po ceremonii, ale ktoś go zawołał. A ja... Solidnie oberwałem. Obudziłem się po jakimś czasie, ogołocony ze wszystkiego. Jednego zapamiętałem.

Jakoś doszedłem do domu - Morhowl był wściekły - opieprzył mnie, ale też usunął mi z twarzy symbol kapusia - wycięty przez tych cholernych dowcipnisiów.

Rano obudziłem się, wziąłem kąpiel. Ściąłem włosy... były bezużyteczne. Mama pocerowała mi moje stare ubranie. Dostałem od rodziny trochę grosza - kupiłem se płaszcz. Poszedłem do wuja, pożyczyłem od niego pokaźną lagę.

Wróciłem do Temple City. Okazało się, że nie tylko ja miałem niemiłą przygodę. Alif wyglądał na naprawdę chorego. Napadli go bandyci w jego własnym domu. Ha. Ha. Wcale mi nie jest do śmiechu.

Wieczorem poszedłem do madame Silverheart, żeby dowiedzieć się, czy przypadkiemnikt nie poszukuje klienta, wobec którego mam dług krwi. Dostałem kasę na "drobne wydatki", ale niczego się nie dowiedziałem.

Przez kolejny tydzień obijałem się w Temple City na koszt miasta - spałem bardzo długo, odwiedzałem Alifa i pilnującego gio Gabriela w szpitalu, pomagałem grypsować... Podobno cała rodzina Alifa musiała wsiąknąć.

Po tygodniu uruchomiliśmy swoje prawie prywatne śledztwo. Poszliśmy na ulicę świątynną. Tam, w jednej tawernie, wpadliśmy na najwyższą kapłankę Ekili. Pomogła nam (mi i Alifowi), wskazując na czerwone rekiny - w zamian za informacje mieliśmy ich załatwić - niektórzy nie chcą brudzić rączek... Cinnamon była w tym czasie na modłach u swej bogini. Odwiedziłem wuja. Obiecał skontaktować mnie z Rekinami.

Ustaliliśmy z resztą plan działania. Ja miałem spotkać się z Rekinami, reszta natomiast miała czatować u cioci naprzeciwko, a po wyjściu Rekinów śledzić ich do - mieliśmy nadzieję - kryjówki gangu.

Wieczorem tego dnia przybyłem do domu wuja. Na początku wszystko szło gładko - Rekiny przyszły. Ja, siedząc za przepierzeniem, słyszałem, jak wuj negocjował z nimi zwrot mojego ekwipunku. Niejaki Teflinger miał się ze mną bić - za cenę moich rzeczy. No to go napierdoliłem. Fajny miał tatuaż, ale mu nie pomógł. Rekiny odeszły, pogromione. Moi kumple chcieli wkroczyć, ale zatrzymaliśmy się na herbatce. Młodzi zajęli się wszystkim. Rekiny poszły do knajpy Gracji. No to my też.

Wpierw wszedł Tadhg - kazałem mu powołać się na mnie w rozmowie z Gracją. Potem wszedłem ja. Rozmówiłem się z Gracją - pytałem o Teflingera (tego gościa, co go sklepałem). Okazało się, że banda Rekinów przejęła władzę w mieście i Gracja do nich przystała. Kurwa mać. Miałem kiedyś przyjaciela... Wkurwiłem się strasznie. Musiałem se sieknąć lufę. Gdy wyłaziłem z zaplecza, przy barze siedział już Gabriel. Nieudolnie chował pod płaszczem swą lśniącą zbroję i gładko ogoloną twarz. Wyglądało to mniej więcej tak, jakby miał na czole napisane "Mam trąd bagienny". Powiedziałem mu, zę Teflinger jest w kanjpie, tylko się ukrywa. Pobiegłem do wuja, który powiedział, że to nieprawda z tym przejęciem miasta, ale kontrolowanie knajpy może przynieść nam korzyści.

Gdy wróciłem, pred knajpa stał oddział gwardii, a Gabriel w środkuwydzierał się, że to inspekcja. Szukaliśmy razem tajnego przejścia, ale ni chuja. W końcu Alif znalazł wejście z dachu. Syb na dół - wścianie budynku. Nie namyślając się długo, wyruszyliśmy.

Jest to kompleks połączonych piwnic. Rozpieprzyliśmy w sumie sześć ghuli, stojących na straży - bez strat własnych. Ale to mi nie wygląda na kryjówkę zwykłego gangu... Martwce, iluzje... A potem jakaś masa z wyjącymi głowami. Ja to pierdolę. W dodatku zabiliśmy kilkoro dzieci. Prawie dzieci. Młodszych ode mnie. Związaliśmy trójkę, która ocalała z naszej rzezi. Po pokonaniu gluta czarodzieje wzięli ich na spytki - chcieli wydobyć informacje o rozkładzie pomieszczeń i kto tu dowodzi. Dziewczynka naopowiadała im, że facet widzi przez ściany. W ogóle przejebane.

Coś mi się zdaje, że wdepnęliśmy w niezłe gówno.

Ja z kolei wybrałem się na wycieczkę "podziemioznawczą". Zarobiłem bełta i dwa noże. Świetnie. Ci, co mi to zrobili w zasadzce, oczywiście zwiali.

Trzeba lecieć po posiłki.

Wyjście do masarni. Sprawdzić czy nie zamknięte.

Ciemno. Mgła. Skrzypienie kół. Zapach śmierci.

Naszej?

Tu kończy się czwarta opowieść Guillermo.
 

Na początek?