Scarred Lands Campaign Site
Withered Flowers
by Patryk Adamski (Ruemere)

Kroniki...

Opowieść Tadhga interludium

[kartki z notatnika Tadhga zapisane pośpiesznym, niezbyt starannym pismem]

Q'Inniú!

Przeczytawszy jeszcze raz list, który napisałem do Ciebie przed mniej więcej dwiema godzinami dochodzę do wniosku, że mimo całej zawartej w nim treści, w oczy rzuca się jakiś zasadniczy brak, jakieś podstawowe pominięcie. Za typowym dla siebie bałaganem narracyjnym, za galimatiasem zdań wielokrotnie złożonych, za rozlicznymi nawiasami, myślnikami, bezmyślnikami, cudzy- i własnosłowami, za natłokiem wtrąceń oraz mniej lub bardziej relewantnych dygresji starałem się ukryć fakt, że nie zbliżam się nawet w tym liście do tematu, który w pierwszej kolejności powinien zostać poruszony. [skreślone: Nie potrafię] [starannie skreślone: Nie chcę] Nie mam pewności czy tak jak kiedyś wolno mi otworzyć się przed Tobą, powiedzieć Ci wszystko o Tadhgu Mhic Draodoirze z punktu widzenia Tadhga Mhic Draodoira. Rzadko kto ma okazję spojrzeć na niego z tej perspektywy - nawet ja. Czujmy się zatem wyróżnieni, nie wiadomo kto i kiedy następny raz dostąpi tego zaszczytu...

Spójrz na wszystko, co tu zostanie napisane jak na obszerne postscriptum do poprzedniego listu. Jeszcze lepiej potraktuj list jako wstęp, czy też prescriptum, do części właściwej. Zakończyłem go tchórzliwie kłamiąc, że jestem zmuszony to zrobić - gdy tymczasem bałem się, że zacznę pisać prawdę. Właściwie nie był to strach, może raczej obawa zmieszana w równych proporcjach ze wstydem. Towarzyszyło im głęboko irracjonalne wewnętrzne przekonanie, że po przeniesieniu na papier nie będzie już odwrotu - niejasne aluzje i mgliste napomknienia staną się faktami. Zacznijmy zatem od suchych faktów: przeżywam kryzys, przyjacielu. Chyba po raz pierwszy w życiu jest to kryzys emocjonalny i nie mam tu nikogo, komu mógłbym bez poczucia zażenowania wyżalić się, wypłakać, z kim mógłbym serdecznie pogadać i równie serdecznie pomilczeć. Być może znajdę tu bratnie dusze - sytuacja chyba właśnie zaczyna się powoli poprawiać, ale na informację o tym musisz cierpliwie poczekać. Nietypowo dla siebie, zacznę od początku.

Popełniłem nieprzyjemny w swych następstwach błąd - wbrew swoim zwyczajom, wbrew wyznawanym zasadom, wbrew zdrowemu rozsądkowi (który, choć trudno temu dać wiarę, ciągle jeszcze tli się gdzieś we mnie) - zakochałem się.

Parsknąłeś, przeczytawszy to? Z niedowierzaniem? Z tryumfem, że oto upada ostatni bastion? Śmiej się, masz pełne prawo. Zakochałem się. Ja, który zawsze szydziłem z Twoich kolejnych miłości, który utrzymywałem, że to głupota, poddanie się sztucznie stworzonemu mitowi, zrzucanie na fizjologię odpowiedzialności za siebie samego, brak kontroli nad otaczającym światem i mydlenie sobie nawzajem oczu z jakąś równie nieodpowiedzialną, niezrównoważoną i niemądrą osobą. Ja, który konsekwentnie przeczyłem, jakoby miłość rzeczywiście się zdarzała. Ja, który zawsze wiedziałem lepiej. Ja, który umiałem odróżnić realne od zmyślonego, radość prostej być może, ale jakże radosnej trójcy seksu, zabawy i flirtu od mglistych, słodko-gorzkich ni to cierpień, ni uniesień miłości - najbardziej perfidnej mistyfikacji, największego kłamstwa, jakie oferuje naiwnym świat. Nie pisałem się na to kłamstwo, nie chciałem zaliczać się do naiwnych. Nadal nie chcę, nadal nie widzę w tym żadnego sensu, nadal uważam brak stabilności za coś inherentnie złego - tyle tylko, że są pewne obszary w duszy (w sercu?) (w umyśle???), do których racjonalne myślenie i chłodna kalkulacja nie mają dostępu.

Z początku przypisywałem moje zainteresowanie Gabrielem długotrwałej abstynencji, potem chęci znalezienia choć jednej bliskiej osoby w tym nowym, dziwnym świecie, na koniec głównie fascynacji innością. Był inny niż moje wcześniejsze wyobrażenia o paladynach, inny od wszystkich spotkanych w życiu osób, inny nawet od otaczających go pozostałych paladynów. Jednocześnie, mimo całej tej inności, był pierwszą osobą po tej stronie kontynentu, która z własnej woli spróbowała nawiązać ze mną coś w rodzaju przyjaźni. Wyciągając ku mnie rękę przełamywał kolejne schematy, a wiesz dobrze jak wysoko cenię ludzi nietuzinkowych. Gabriel miał w sobie (nadal ma!) rzadki dar bezpretensjonalnej otwartości na innych ludzi - bezpretensjonalność rozumiem w tym przypadku jako prostotę charakteru bez prostactwa manier. OK, przyznaję - moją fascynację trudno przypisać jedynie zaletom jego charakteru, bo jest w końcu najprzystojniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek dane mi było zobaczyć. Ale to, po zastanowieniu się, prawie zupełnie nie ma znaczenia. Nie na tym etapie. Nie dla mnie.

Spodziewam się, że mniej więcej w tym momencie lektury zaczyna kiełkować w Tobie ciekawość co do bodźca, który wyzwolił taką eksplozję osobistych wynurzeń z mojej strony. Do tej pory nie pisałem o tym prawie wcale, jeżeli nie liczyć kilku niepoważnych napomknień, a tu nagle coś takiego. Zastanawiasz się pewnie, co jest do tego stopnia nie tak (bo od zawsze do zawsze problemy były, są i będą skuteczniejszą motywacją niż ich brak), że ubieram w słowa to, co jeszcze niedawno przemilczałem w niedomówieniach i zamieszczałem między wierszami, kreśląc atramentem na tyle sympatycznym, że zapewniającym i Tobie, i mnie najświętszą ze świętości: spokój ducha. Dlaczego nagle mieszam emocje z rozsądkiem, cielesność z duchowością, czas przeszły z teraźniejszym, a rzeczywistość z myśleniem życzeniowym? Odpowiedź brzmi następująco: dysonans poznawczy (jedno z niewielu pojęć, które zapamiętałem z teorii zaklęć szkoły Enchantment/Charm) oraz moja rozmowa z Cinnamon. Dokładnie w tej kolejności.

Jedno i drugie, jak pewnie łatwo się z dotychczas napisanych zdań domyślić, dotyczyło głównie Gabriela. Zaskoczenia, które przeżyłem w związku z jego zachowaniem wobec Oshira. Kontrastu, w jakim jego postępowanie stało do moich wyobrażeń o paladynach generalnie, a o nim w szczególności. Uczucia, odczucia, osądy, zaufanie, solidarność, lojalność - wszystko powyższe przewinęło się w mojej rozmowie z elfką. Rozmowie niespodziewanej, dziwnie szczerej i na swój sposób dużo znaczącej dla nas obojga. Trudno powiedzieć, żeby jej tematyka była szczególnie podnosząca na duchu, a jednak sam fakt, że do niej doszło jest pocieszający. Miłe, że Cinnamon nareszcie postanowiła zrzucić maskę, za którą do dziś się skrywała, pokazując 'ludzką' stronę swej nieludzkiej natury. Szkoda tylko, że bodźcem do tego nieoczekiwanego otwarcia się przede mną było rozczarowanie Gabrielem. Cóż, świat widocznie jest już tak skonstruowany - coś za coś, ktoś za kogoś...

Zaczęło się od tego, że zaraz po przywróceniu do normalnej postaci Cinnamon podeszła do mnie i odciągnęła na stronę, prosząc o krótkie streszczenie wydarzeń, w których przez obrócenie w kamień nie mogła osobiście uczestniczyć. Z miejsca wyjaśniła, że zwraca się do mnie, bo inni mieliby problemy z nazwaniem użytych przez przeciwników czarów. Uznałem to za zachowanie dość dla elfów typowe - przeżywałaby chyba katusze, gdyby się okazało, że rozmowę ze mną rozpoczyna bez jakiegoś konkretnego powodu. Albo przynajmniej w miarę wiarygodnego pretekstu. Elfy pod tym względem są bardzo podobne do kotów - myśl o możliwości uznania ich za spontanicznie otwarte i przyjacielskie jest im wstrętna. Uznają widocznie takie zachowanie za będące poniżej ich godności. Z drugiej strony przyznaj sam, jest dość istotna różnica jakościowa między nieoczekiwanie przyjaznym zachowaniem niezgłębionego w swoich motywacjach kota, a niezmienną ostentacją bezkrytycznie łaszącego się do ciebie psa. Nie muszę Ci chyba pisać, po której stronie leżą w tej kwestii moje preferencje.

Wróćmy do kociej Cinnamon, z którą stosunki od dłuższego czasu miałem na tyle poprawne, że nie spodziewając się dalszej poprawy, opisałem jej dość szczegółowo przebieg naszej ostatniej wyprawy do Banewarrens. Szczegóły, siłą rzeczy, nie ograniczyły się do wymienienia nazw i efektów czarów, pobieżnego opisania walki wręcz oraz graniczącego z cudem powrotu, ale objęły także raport z przebiegu dyskusji poprzedzającej naszą niefortunną wycieczkę, ze szczególnie dokładnym opisem zastosowania metod demokratycznych w trakcie jej trwania. Kiedy mówiłem o tym, że poparłem szaleńczy pomysł Gabriela, choć rozsądek kazałby mi raczej opowiedzieć się za zrównoważonym zdaniem Oshira, odniosłem wrażenie, że w jej oczach zamigotały iskierki wesołości i zrozumienia, ale szybko uznałem to za przywidzenie wynikające z mojej desperackiej potrzeby znalezienia kogoś, kto mnie zrozumie.

Wtedy Cinnamon zaskoczyła mnie, pytając 'A co właściwie stało się Oshirowi?' Już zamierzałem opisać dokładniej psioniczny atak mindflayera, ale okazało się, że chce znać przyczynę jego obecnego nastroju, podłego jak listopadowa noc. Na Nemorgę! Oto elfka, stojąca przeważnie obok i zawsze nieco ponad, przejawia niespodziewanie tyle empatii! I to względem kogo, człowieka!

Oko za oko, ząb za ząb, zaskoczenie za zaskoczenie: odmalowało się ono wyraźnie na jej zazwyczaj nieprzeniknionej twarzy, kiedy jej opowiedziałem - siłą rzeczy ograniczając się do tego co usłyszałem podczas krótkotrwałego przebudzenia w samym środku nocy - rozmowę między szefem Oshira a naszymi panami G. Swobodę, z jaką przyszło im przekreślenie planów życiowych naszego kompana, zupełny brak lojalności względem człowieka, z którym tyle przeszli, za którego wszyscy na jakimś etapie nadstawialiśmy karku, ale który odpłacał nam identyczną monetą. Opisałem cyniczną beztroskę, z jaką to robili. Samozadowolenie. Pewność. Butę.

'Guillermo,' mówiłem, 'nie zaskoczył mnie aż tak bardzo jak Gabriel, chociaż zawsze wydawało mi się, że honor ceni sobie wysoko. Może to było jedynie wrażenie wynikające z faktu porównywania go w tej materii z Alifem - który pewnie nie tylko nie wiedział, przez jakie H się honor pisze, ale także co to słowo właściwie oznacza. Zresztą przecież nawet w Shacktown, a może tam właśnie bardziej niż gdziekolwiek indziej, obowiązuje lojalność wobec kompanów. Zawsze mi się wydawało, że mnie na przykład Guillermo nie lubi, ale jednocześnie ma świadomość, że może na mnie liczyć, a ja z kolei mogę liczyć na niego. Przyjaźń zdecydowanie nie jest i nie powinna być obowiązkowa, sympatia też nie - to właśnie lojalność zdawała się być podstawą jego obecności w drużynie. Okazuje się, że nie wobec wszystkich i widocznie nie zawsze. Co do Gabriela...' głos mi na chwilę uwiązł w gardle. 'Sam nie wiem, to zupełnie co innego.'

Cinnamon, słuchająca mnie dotąd w charakterystycznym dla swojej rasy milczącym bezruchu, skinęła krótko głową. Po chwili pełnej niewypowiedzianych słów ciszy kontynuowałem opowieść, pozwalając narracji kluczyć, wątkom zrywać się, a skutkom wyprzedzać rodzące je przyczyny, cały czas krążąc myślami wokół sposobu na najwierniejsze oddanie mojego zaskoczenia, uczucia zawodu i straty czegoś, w co zaczynałem wierzyć. Czegoś wartościowego, co nagle miało się już nigdy nie wydarzyć.

Opowiedziałem Cinnamon wszystkie moje domysły dotyczące ewentualnych przyczyn wypadków ostatniej nocy. 'Może zresztą Guillermo nie był nielojalny, może zmuszony był wybierać między lojalnością względem jednego z kumpli? W końcu Oshir dołączył do nas nie tak dawno i będąc człowiekiem spoza Mithril, jest w pewien sposób dla Guillermo taką samą niewiadomą jak nekromanta z Hollowfaust. Może to Gabriela pytano jako pierwszego, co zresztą wydaje się logiczne, i Guillermo jedynie poparł paladyna? Z tego co sam słyszałem, ten szef Oshira nie zadawał specjalnie jednoznacznych pytań. Pytał najpierw o możliwość przyznania Oshirowi dowództwa nad oddziałem wojska, a później dokonał karkołomnej parafrazy na "Czy powierzyłbyś swoje życie Oshirowi?". Może Guillermo z Gabrielem po prostu źle go zrozumieli?'

'Gabriel, jak go znam, mógł nie pomyśleć, że chodzi o awans Oshira, może chciał jedynie odpowiedzieć na pytania zgodnie z prawdą.' Na chwilę zamilkłem, zastanawiając się nad taką możliwością. Cinnamon uśmiechnęła się tylko. Nie wiedząc jak ten uśmiech zinterpretować, kontynuowałem: 'Jest niestety ciągle na tyle niedojrzały, że prawdę obiektywną może spokojnie mylić z jej subiektywnymi sobowtórami. Nawet będąc doświadczonym paladynem, ciągle jest niedoświadczonym życiowo chłopcem. Reguła zakonu tu nie pomoże, przełożeni nic nie zdziałają. Nie da się zaprzeczyć, że jest odważny, taktyka przypuszczalnie nie ma przed nim tajemnic i potrafi przetrwać ataki praktycznie każdego rodzaju przeciwników. Z drugiej strony ciągle za mało w nim pokory, za mało troski o innych. Za mało zrozumienia, że nawet stojącemu murem na pierwszej linii to właśnie jemu, paradoksalnie, najmniej grozi w starciu z przeważającymi siłami wroga, że inni mogą za jego brawurę zapłacić życiem. Trzymam kciuki, żeby możliwie najszybciej zrozumiał, że troska o innych może przejawiać się inaczej niż w 'napieraniu' na kolejne potwory. Takie zachowanie może doprowadzić, i prędzej czy później pewnie doprowadzi, do tragedii. Obym się mylił, bo to, że paladyn Gabriel o szlachetnym sercu szczerze zapłacze nad grobem, nie anuluje ani tej tragedii, ani jego odpowiedzialności za nią. Bardzo go lubię, naprawdę, sam siebie zaskakuję intensywnością mojej dla niego sympatii i ciągle odruchowo mu ufam, ale dzisiejsze wypadki spowodowały, że tracę poczucie pewności. Znika poczucie bezpieczeństwa. Już nie wiem na ile, i czy zawsze, mogę na nim polegać. Gdzieś w środku czekam kiedy, i do jakiego stopnia, to ja zostanę zraniony w skutek opacznie rozumianej prawości lub w następstwie kolejnego pokazu brawury. Pycha, jeden z grzechów głównych, okazuje się nie być grzechem śmiertelnym dla paladynów. Jedynie dla ich otoczenia.'

Ku mojemu zdumieniu zauważyłem się, że od jakiegoś Cinnamon potakuje głową w geście zasadniczo obcym elfom z Vera-Tre, podczas gdy ja odmalowuję uczucia, których z definicji nekromanta z Hollowfaust odczuwać nie powinien. Wiedziała, o czym mówię. Odnosiłem wrażenie, że wie także, co przemilczam.  Poczułem się lepiej - zdałem sobie sprawę, że możemy na siebie liczyć nie tylko w obliczu bezpośredniego zagrożenia. Że wszyscy, nie tylko ja, zmienili się pod wpływem przebywania ze sobą nawzajem. Że przed nami ciągle dalsze zmiany. Że coraz więcej jest w nas chęci zrozumienia się nawzajem. Że może kiedyś wszyscy przejawią tę chęć. I że może warto na ten dzień czekać.

Nie wiem zupełnie kiedy minęło ponad półtorej godziny. Uzgodniliśmy wstępny plan działań na najbliższą przyszłość. Ja przy pierwszej sposobności porozmawiam z Oshirem. Cinnamon, kiedy tylko nadarzy się okazja, pogada z szefem Oshira. Oboje postaramy się zapewnić Oshirowi możliwość wykazania się i udowodnienia wszystkim, w tym sobie samemu, że na upragniony awans w pełni zasłużył. Wspólnie wymyślimy jakiś sposób na to, by Guillermo i Gabriel mogli bez utraty twarzy zrewidować swoje poglądy i być może zachować się inaczej przy następnej okazji. Na razie nie wiemy jak zareagowaliby, gdyby im zwrócić uwagę wprost i chcieć całą sprawę przedyskutować. Nie wiem jak zachowałby się Gabriel, gdybym mu wprost powiedział o moich do niego uczuciach. Niewiadomych, jak zwykle, jest więcej niż danych.

Naturalnie nie wszystkie niewiadome na zawsze nimi pozostają. Życie to w końcu ciągłe dowiadywanie się. Wystarczy zapytać. Choćby tak, jak to zrobiła Cinnamon na koniec naszej rozmowy. Zapytała czy może zadać pytanie. Oparłszy się pokusie wytknięcia, że właśnie to zrobiła, odpowiedziałem, że tak. Pomilczała chwilę i neutralnym tonem, jakim zazwyczaj pyta się o godzinę lub drogę do najbliższej wioski, zapytała czy moje preferencje nakazują mi kierować swoje uczucia ku jednej tylko płci, czy obu. Odpowiedziałem, że obu.

Skinęła głową, pozwalając swojemu serdecznemu milczeniu dokończyć dialog z moją pełną wdzięczności ciszą.

Tu kończy się dziesiąta seria listów Tadhga.

Na początek?