Scarred Lands Campaign Site
Withered Flowers
by Patryk Adamski (Ruemere)

Kroniki...

Opowieść Cinnamon sesja trzydziesta trzecia... Wspomnienie

Gwałtownie otwarte od wewnątrz drzwi z hukiem uderzyły w ścianę.

" Gdzie wyście, kurwa, byli?"- zażądał informacji poirytowany do granic możliwości nekromanta, wypadając z sypialni Cinnamon. Popatrzyli po sobie. "W Banewarrens, a gdzieśmy mieli być?"- ostrożnej odpowiedzi Guillermo towarzyszyło kiwnięcie głowy Oshira. "I co- i zostawiliście mnie tutaj, samego i poleźliście, tak?" -pieklił się Tadhg. "Pięknie, po prostu, kurwa, pięknie!". "Ale chory byłeś." - zaczęła niepewnie Matheney i umilkła natychmiast bo rzeczywiście, poprzednie zdanie w ustach kapłanki zabrzmiało co najmniej niezręcznie. "A jak ty się czujesz? Lepiej?" - w głosie Cinnamon brzmiała szczera, nie udawana troska. Oraz spora doza rozbawienia. Elfka podeszła bliżej do rozzłoszczonego czarodzieja, który właśnie otwierał usta, zapewne w celu poczęstowania ich jakąś kwiecistą złośliwością i, mijając go w drodze do własnej sypialni, wymruczała "Następnym razem po Quick Sober weź długą, aromatyzowaną kąpiel" po czym starannie zamknęła za sobą drzwi, zamierzając zastosować się do udzielonej właśnie Tadhgowi rady i wreszcie wleźć do wanny. Moczenie się w ciepłej wodzie z olejkiem różanym powinno pomóc pozbyć się znużenia, wypłukać z dłoni wspomnienie kolejnych czarów, ciskanych w nienaturalnie silne, rozzłoszczone spectry, które zaatakowały ich natychmiast po otwarciu drzwi, starannie ukrytych za Prismatic Wall, pozbyć się ze skóry zapachu strachu, z jakim obserwowała petryfikację dwójki swoich towarzyszy. W łazience zdjęła suknie, przez chwilę studiowała skomplikowany wzór ran i zadrapań, którymi jej ramiona i dekolt poznaczyły eksplodujące szkielety w jednym z pomieszczeń, po czym z westchnieniem ulgi zanurzyła się w parującej, pachnącej pianie i zamknęła oczy.

"Cinnamon?"- musiała się zdrzemnąć, bo głos Tadhga ją obudził. 

"W wannie!" - odkrzyknęła. 

"Co to za straszliwa historia z bawołami, o której Amelanchier i Oshir opowiadają? I z nową trąbą Matheney?" - w głosie czarodzieja brzmiało rozbawienie. Cinnamon otworzyła usta, zamknęła, potrząsnęła głową, zamrugała kilka razy, żeby przepędzić nader żywo malujący się jej przed oczyma wyobraźni obraz Matheney z trąbą..Yyyy.. A! O tę trąbę chodzi! "Poczekaj, wyjdę i opowiem Ci; nie chce mi się wrzeszczeć z łazienki". Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy, nawet gorąca kąpiel, więc Cinnamon z żalem wygramoliła się z wanny, zawinęła w wielgachny ręcznik i podreptała do pokoju.

"No więc tak" - usiadła w fotelu pod oknem, podwijając pod siebie nogi. "Udało nam się zdjąć Prismatic Wall; Amelanchier znalazł w rumowisku zeszyt Danara. Kompletne brednie chorego umysłu.. o. tam leżą, możesz potem sam zobaczyć"- ruchem głowy wskazała swoją pelerynę, uprzedzając pytanie Tadhga. "Ale na ostatniej stronie znaleźliśmy pouczającą historię, która jak ulał pasowała do układu tych figur w komnacie. Pokręciliśmy figurami, zaklęcie zeszło"- czarodziej pokiwał głową; najwyraźniej zafascynowany kunsztem inżynieryjnym Danara Amelanchier opowiedział mu już o dwóch ruchomych posążkach krasnoludków, które po ustawieniu figur we właściwym położeniu wysunęły się ze ściany i zdjęły z Prismatic Wall jedno po drugim zaklęcia składowe, uderzając w magiczną barierę najprawdopodobniej także magicznymi młoteczkami. "Tam dalej były drzwi. Oshir otworzył" - wzdrygnęła się na wspomnienie koszmarnego widoku wysokiego pokoju, z którego ścian nawet po śmierci zdzierały tapetę uwięzione tam spectry, panicznego rzucenia się do ucieczki całej drużyny, duchów przepływających przez drzwi, które przed chwilą zatrzasnął Oshir i odcinających im drogę powrotu, potwornego zimna, przenikającego ją do szpiku kości za każdym razem, kiedy wyciągała rękę z nałożonym na nią zaklęciem leczenia i sięgała poprzez wrogą, złą pustkę w miejsce, gdzie kiedyś biło serce. "Cztery podrasowane spectry, wszystkie zabiliśmy" - zrelacjonowała oszczędnie, a Tadhg kiwnął głową odgadując to, co przemilczała. "A to?"- zapytał, wskazując palcem jej pokaleczone ramiona. "A, to! Nic takiego; ale musze skombinować jakąś maść, żeby mi ślady nie zostały. no i z czego się śmiejesz?!" - ofuknęła czarodzieja. "Tak czy siak- w jednym z pomieszczeń dekorator umieścił ozdobę z przykutych do ścian szkieletów, no i spróbowałam Konsekrować.". "Co tłumaczyłoby kości we włosach; już myślałem, że to jakaś moda nowa albo co." - uśmiechnął się Tadhg. "Mam KOŚCI we włosach?!" - Cinnamon skoczyła na równe nogi, pogalopowała do koszmarnej, liliowej toaletki, która ku estetycznej udręce zarówno kapłanki, jak i czarodzieja zajmowała pół sypialni, rzuciła okiem w lustro, z jękiem zgrozy złapała szczotkę i zaczęła energicznie szczotkować włosy. " W tym pomieszczeniu był jeszcze jeden nieumarły, trochę silniejszy, ale daliśmy mu radę, miał przy sobie mały kluczyk, nie bardzo wiemy, do jakiej dziurki pasuje, mam go w prawej górnej kieszeni peleryny, kluczyk, nie nieumarłego, możesz zobaczyć" - każdemu słowu Cinnamon towarzyszył grzechot sypiących się na podłogę kostek. " A w pomieszczeniu z zerwanymi tapetami i spectrami jest przejście dalej- wystarczy pokręcić świecznik. Ale najlepsze były, faktycznie, bawoły." - elfka odłożyła szczotkę i z obrzydzeniem spojrzała na zgrabny stosik, usypany u jej stóp. "Może zrób z tego narzeczoną dla Mustellusa, albo co." - wróciła na fotel. "A potem znaleźliśmy anioła."- uśmiechnęła się marząco. Tadhg zakaszlał i w pospiechu odstawił podnoszoną właśnie do ust filiżankę. "Cinnamon, doprawdy, Twoje bardzo prywatne fantazje na tematy. Mów dalej". "W jednej z cel. którą, nie wiedzieć czemu otworzyliśmy, zobaczyliśmy."-zająknęła się -"zobaczyliśmy.desakrowane. ściany całe w pentagramach. wszędzie czarna farba. i krew. a na środku. krzyż, odwrócony krzyż."-przerwała, niepewna, znowu niepewna, jak ma mu to opisać. Najlepiej. "Daj rękę, Tadhg"

Odwrócony krzyż. Ogromny. Od ściany do ściany. Od sufitu do podłogi. Przybity do niego anioł. Drwina z Piekła i z Nieba. Czas, w którym umierają Nieśmiertelni. Poczerniałe, wychudzone ciało, rozpostarte skrzydła, rozłożyste, odarte z ciała, z piór, z całej magii.

Guillermo, Oshir, Amelanchier, zdejmijmy go!! Pomóżcie.

Lekki.. taki lekki.zupełnie nic nie waży w moich ramionach, ostrożnie opuszczany z krzyża, cal po calu, kto zabija anioły!

I nagle otwierają się ogromne oczy, pełne nieba i słońca, ciężki, jakiż on ciężki, o Madriel! A wokół szum wielkich skrzydeł, nagle pierzastych i pełnych światła. 

".Tadhg?"

"Uhum?" 

 "Mam ochotę wyjść, napić się.".

Tadhg niepewnie zerknął w okno, za którym wolno zapadł zmierzch "Iść z Tobą?"

"Jeśli chcesz". 

  

---------------- 

  

        ". Matheney ciągle wraca do tego golema jak do dziury w zębie, a Oshir majstruje przy zamku chyba całe życie" - Cinnamon przełknęła ostatnią krewetkę i starannie oblizała palce z masła. Siedzący po drugiej stronie stołu Tadhg uśmiechnął się z kulinarnie warunkowaną błogością i rozejrzał się w poszukiwaniu ładniutkiego, acz mocno spłoszonego kelnera, który przed chwilą sprzątnął opróżniony przez nich drugi dzbanek wina, obiecując przynieść trzeci. "Wreszcie- ta- daam! drzwi się otwierają, w środku jakiś. cylinder, pełen czegoś, bo ja wiem? zapewne magicznego jak sam sukinsyn. No i zanim dochodzi do tego, że ktoś z nas zaczyna obmacywać artefakt, słyszę, że w korytarzu jest nienaturalnie cicho. Że ktoś rzucił tam najprawdopodobniej zaklęcie Ciszy. No i świetnie -cofamy się. Daleko nie zachodzimy- bęc! i mam za plecami dwa kamienne posążki, Matheney i Guillermo, petryfikacja jak złoto, odwracam się i tylko dzięki True Seeing widzę tego pieprzonego golema, jak się zbiera do galopu w korytarzu, bo jest oczywiście bardzo niewidzialny". Tadhg przytaknął, dolewając wina. "Mam przed sobą Oshira i Amelanchiera, którzy widzą pusty korytarz, za sobą strefę zaklęcia, więc mogę sobie rzucać co najwyżej Yaeshlą bo, jak wiesz, swoje modlitwy musze móc recytować i dwa kamienne, ciężkie jak sama mithrillska statua posągi, czary mi się skończyły, no po prostu- czas umierać, matko Cinnamon! I wtedy rzucam ostatnie zaklęcie, którego doprawdy sama nie wiem, czemu się nauczyłam. Przyzywanie. A że mam w tym mniej więcej taką wprawę jak w jedzeniu świńskich uszu pałeczkami na czas, z braku lepszych pomysłów przyzywam trzy bizony, przed siebie, no i wystaw sobie, te zwierzaki pojawiają się jeden na drugim, wielkie jak szafa w małym, ciasnym korytarzu, Oshir odwraca się do mnie z wyrazem twarzy typu <I co teraz, Cinnamon ze strachu oszalała, zginiemy tu wszyscy!>. A tymczasem te fortepiany. a przepraszam, bawoły, nie dość, że blokują golemowi możliwość wykonywania większej ilości ataków na raz, to jeszcze same atakują, no i wyobraź sobie, że ku swojemu zdumieniu dojechaliśmy drania". Cinnamon jednym haustem dopiła swoje wino. "A Cisza skąd? Zdolność golema czy.?" - zapytał Tadhg, odstawiając na stół pusty dzban i łapiąc za okolice fartucha przemykającego obok kelnera. "Panie starsz. młodszy, jeszcze raz to samo". "I to tak migusiem, chłopaczku, bo nie będzie napiwku" - zawtórowała czarodziejowi kapłanka. "Raczej uwalniana przy każdym otwarciu drzwi, jak na moje skromne pojęcie o wyobrażeniu".

"Cinnamon, kochana, wróćmy może na chwilkę do anioła".

"O tak, wracajmy" - rozanielona elfka zaczęła się niepewnie podnosić z ławy. "Hola, hola, przewielebna, miałem na myśli wycieczki raczej werbalne, nie piesze" - czarodziej  delikatnie, acz stanowczo posadził Cinnamon z powrotem na ławie.

"Nie mów do mnie. przewielebna. I zostaw mój rękaw w spokoju, elfy z Vera Tree tego nie lubią!' 

"Wprost przepadają za to za winem i skrzydełkami" - Tadhgowi jakimś cudem udało się podnieść z miejsca na tyle szybko, że zagrodził sobą drogę kelnerowi, cwałującemu byle dalej od nich i po krótkiej walce wyszarpnął pełen wina dzban z jego troskliwych objęć. Chłopak zrobił minę, jakby za chwilę miał się rozpłakać, zerknął na kapłankę (w końcu osoba duchowna, więc niewykluczone, że w poszukiwaniu u niej otuchy i wsparcia), która pogroziła mu tylko palcem i uciekł czym prędzej na oddzielone kotarą od sali zaplecze.

"Owszem, elfy w ogóle, a kapłani w szczególe mają sentyment do skrzydeł" - Cinnamon nalała sobie wina i przesunęła dzban w kierunku Tadhga.

"Ptaków" - ucieszył się jak dziecko nekromanta, nalewając sobie wina (i przy okazji rozchlapując drugie tyle).

"Aniołów! Świntuch, nie ambasador z pana, panie Draodoir."

"Mhic Draodoir, jeśli łaska. To mówisz, że co - anioł był suchutki i malutki, a potem."

"Wypełnił się." 

"Znaczy się, obrzmiał."

'Światłem się wypełnił! I świętością!" 

"U was się to nazywa świętość? Ciekawa religia, ciekawa." 

"Tadhg! Jaja sobie robisz ze świętego!" 

"Nie jaja, co najwyżej pierzynę"

"TADHG!" 

"Czyżbym na zawsze zepsuł Ci wspomnienie upojnych chwil z rękoma pełnymi pta." Cinnamon stanowczym ruchem wyciągnęła rękę i zatkała Tadhgowi usta. "Następnym razem będzie Silence, nie ręka!" - wysapała.

"Grozisz? Czy obiecujesz?" - czarodziej przyglądał się kapłance z rozbawieniem. Zamrugała, a potem, ku zdumieniu obojga, roześmiała się na cały głos, cofając rękę. Zawtórował jej po chwili ostrożnego wahania.

"Jesteś pijany, mój drogi"- Cinnamon krytycznie przyjrzała się dnu swojego kubka. 

"Ty za to trzeźwiuteńka. I wcale nie pomyślałaś przed chwilą o tańczeniu na stole" - Tadhg przechylił dzban do góry dnem i potrząsnął nad swoim kubkiem, nie czyniąc go wskutek tych działań ani odrobinę mniej pustym. Po chwili zamarł, zmarszczył brwi, próbując bardzo intensywnie coś sobie przypomnieć i wreszcie rozchmurzył się najwyraźniej sprawdziwszy, że jego pamięć wciąż jeszcze działa mniej więcej bez zarzutu.

"A trąba?" - zapytał triumfalnie.

"Jaka trąba??" 

"No, trąba Matheney" 

"Nie Matheney, tylko anioła". 

"Cinnamon!" 

"Blaszana" 

"Dobry Boże, Ty pijaczko." 

"I nie Matheney, tylko wspólna trąba. Drużynowa. Trąbka właściwie. Do dmuchania. Dmucha ten, kto akurat trzyma. Możesz Ty, jak chcesz i potrafisz. Dobrze się czujesz? ".Tadhg wyglądał tak, jakby za chwilę miał się udusić. "Oddychaj może. Wdech."

"Cinnamon"- jęknął nekromanta, jak najbardziej na wydechu. 

"No to wydech, jak wolisz. A wydmuchać z trąbki można Circle Against Evil. Raz dziennie. Poza tym anioł poświęcił ten pokój w którym wisiał. Tak na króciutko poświęcił, ze sto lat góra. Żebyśmy mieli gdzie sypiać w Banewarrens. Jak nas już wyrzucą z koszar. A pro pos wyrzucania- myślę, że lepiej będzie, jak sobie stąd pójdziemy" - Cinnamon krytycznie przyjrzała się kotarze na zaplecze, zza której wyłaniał się właśnie kelner (a z punktu widzenia Cinnamon- usmarkana chłopczyna) w towarzystwie ojca- chama (jeśli sądzić po butach) i rodzeństwa płci męskiej (jeśli sądzić po wąsach). "Chodź, idziemy do koszar." - podniosła się z miejsca, pokazując kelnerowi na migi, że chcieliby zapłacić. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej szminkę, dwa wysuszone na wiór daktyle, do połowy pełny flakonik, puderniczkę, kawałek niebieskiej kredy, obrzydliwie zieloną wstążkę do włosów, sakiewkę, jak się okazało- z pieniędzmi, mały, aksamitny woreczek, coś, co do złudzenia przypominało mysi ogon, dwie szklane kulki i do połowy zjedzoną czekoladkę. "Idziemy, to tak łatwo powiedzieć, idziemy"- wymruczał nekromanta, gramoląc się z ławy i z pewnym niepokojem rejestrując, że Cinnamon zaczyna się uśmiechać. "Tadhg, jak tam Twoje zaklęcia? Przygotowane rano i zupełnie nieużywane, hę? Gotowiutkie do recyklingu?". "W zasadzie tak, a co?" - spytał bardzo podejrzliwie (oraz nieco bełkotliwie) czarodziej, skoncentrowany na walce z najwyraźniej wyjątkowo krzywą w tej gospodzie podłogą. "Bo mnie się nie chce wracać". - Cinnamon zmarszczyła nos. "A samodzielne wędrówki po mieście są, jak sam wiesz, niewskazane". Tadhg z powagą pokiwał głową. "No to może byśmy tak wrócili co prawda razem, ale za to nie od razu. Jutro i tak nigdzie się nie zbierzemy przed południem. Znam tutaj takie jedno miejsce." Czarodziej puścił wreszcie trzymany dotychczas czule blat stołu, złapał pion i poprawił pelerynę. "Matko, prowadź!" - uskoczył przed niezbyt dokładnie wymierzonym kopniakiem w goleń i ruszył do drzwi słysząc, jak Cinnamon mamrocze mu za plecami "Oby Madriel pokarała Cię czkawką, Tadhgu Mhic Draodoirze".

 

Jednym z niewątpliwych przywilejów bycia bohaterem miasta Mithril jest możliwość powrotu do koszar o świcie, boso, z głupim uśmiechem na twarzy i udanie się do własnej sypialni bez konieczności tłumaczenia się z czegokolwiek, czy tez odpowiadania na jakiekolwiek pytania. I z tego właśnie przywileju zarówno Cinnamon jak i Tadhg tego ranka bez najmniejszych skrupułów skorzystali. A jeżeli nawet któryś ze strażników uniósł pytająco brew na widok rozczochranego ambasadora, niosącego w rękach trzewiki kapłanki Madriel, podczas, kiedy bosa (a niektórzy mówili potem, że i. hmmm. niezupełnie kompletnie ubrana pod obszerną peleryną, w której przedtem jej nie widziano) elfka, chichocząc, przeskakiwała z jednej kostki mozaiki podłogowej na drugą, nikt nigdy o tym nie powiedział. A przynajmniej nic takiego nie dotarło do tej dwójki która, dotarłszy do sypialni Cinnamon, starannie zamknęła za sobą drzwi na klucz, a potem (widział to podobno na własne oczy jeden z ogrodników) szczelnie zasłoniła okno sypialni peleryną Cinnamon.

 

Tu kończy się dziesiąta (a właściwie dwunasta, acz wracająca do czasu dziesiątej) opowieść Cinnamon.
 

Na początek?