Scarred Lands Campaign Site
Withered Flowers
by Patryk Adamski (Ruemere)

Kroniki...

Opowieść Cinnamon sesja trzydziesta czwarta

MOST? JEST?...

Stłoczeni się na krawędzi skalnej półki, z niedowierzaniem przypatrują się linowemu mostowi, którego permanentny brak nad dziurą, wypełnioną ciemnością i Polem Antymagicznym fundował im wielogodzinne atrakcje alpinistyczno- gimnastyczne za każdym razem, kiedy zmuszeni byli przedostać się na drugą stronę pieprzonej pułapki na czarodziejów i kapłanki. To pewnie to zaklęcie, na które ostatniej nocy wykosztowało się miasto Mithril ( z mizernym zresztą skutkiem; jeśli nie liczyć deficytu w budżecie miasta) tak wyreperowało to przeklęte miejsce. Guillermo przyklęka i mocnymi szarpnięciami lin upewnia się, czy most jest stabilny" O"tak"oprócz tego, że stabilny, most jest najwyraźniej obwiązany różnego rodzaju brzęczydełkami. Brzęk brzęczydełek niesie się daleko w ciemność za nimi i przed nimi, informując całe Banewarrens o ich tutaj obecności. Cinnamon przypomina sobie drzemiącą gdzieś, w jakichś zakamarkach umysłu opowieść o niedużym, wścibskim stworzeniu, które w jakimś innym miejscu oparło się o cembrowinę głębokiej studni, zrzucając w tę studnię żelastwo oraz długi łańcuch, które z piekielnym łoskotem ruszyły w dół, budząc całe tamto miejsce.

No i pięknie! No i wszyscy wiedzą! Wiedzą pewnie i tak, od kiedy zaczęli bywać tutaj z regularnością kandydatów na przewodników wycieczek po Banewarrens. "Proszę Państwa, na lewo widoczne widmo Danara, ostrzegające zapuszczających się tutaj poszukiwaczy przygód przed czekającą ich dalej śmiercią, uwaga na głowy, idziemy dalej!". "Tutaj jesteśmy"- woła zezłoszczona  Cinnamon w oczekującą ich ciemność podczas, kiedy Guillermo rusza po moście na drugą stronę przepaści, podzwaniając z irytacją przy każdym kroku. Na środku mostu zatrzymuje się, łapie zawieszone po obu stronach mostu pęki brzęczydełek, odcina je i z rozmachem rzuca w dół. Przebiega przez most w ciemność, za nim Amelanchier, Matheney, Tadhg, Cinnamon, Oshir" Nie tak łatwo. Nic w tym życiu nie jest łatwo. Wbiegając na półkę, słyszy zza siebie krzyk Oshira i odgłos ciężkiego cielska, lądującego z impetem na ścianie. Odwracają się. Oshir odciął linę i teraz wisi gdzieś poniżej, a paskudztwo, przyklejone do ściany, zbiera się do skoku między nich. Matheney i Amelanchier zaczynają wyciągać Oshira w tym samym momencie, w którym ogromne cielsko ląduje na półce za nimi i obok nich. Nadyma się i znowu cali są w tym cholernym"czymś. "Pozbędę się tego prosto, tylko wyjść stąd do miejsca, gdzie działają zaklęcia, wyjść""- Cinnamon biegnie, przeciska się obok Guillermo, obok Tadhga, obrywa w biegu cios potężnej, szponiastej łapy, biegnie, dalej, dalej, tutaj, wystarczy, przed nią w ciemnościach trzask otwieranych drzwi, ktoś tam jest, ktoś biegnie, za nią w korytarzu tupot stóp i pobrzękiwanie zbroi Amelanchiera, mija ją Guillermo, Tadhg, Matheney, gdzie Oshir?

Widzi ich; jest ich wielu, zbyt wielu, w dodatku i Guillermo i Matheney stoją między nimi, Cinnamon szybko oblicza w myślach najwłaściwszy kąt pod rzucenie Flame Strike’a, tak, tak, przesuwa się szybko pod unoszącym się w powietrzu Tadhgiem, ponosi rękę, inkantacja, błysk, słup ognia, nie żyją, wszyscy nie żyją, oprócz tych czterech, którzy właśnie ją atakują, gdzie jest Oshir? Guillermo zabija dwóch, Tadhg pozostałych dwóch, Oshira nadal nie ma. Amelanchier w nagłym przypływie taktycznego geniuszu wraca tam, skąd wciąż słychać odgłosy walki Oshira, a Cinnamon liczy, wciąż liczy, sześć osób do objęcia rzuconym zaklęciem Uwolnienia spod Uroku, tylko jeden czar, a Oshira wciąż nie ma, nie powinno im się nic stać jeszcze przez chwilę, przecież to przerabiali, może czekać, ma jeszcze czas, ma czas" "Może byś rzuciła Uwolnienie spod Uroku?"- pyta Matheney i Cinnamon, wbrew sobie, krzyczy: "Mam jeden czar, dostało sześć osób, muszę czekać!", a w myślach dodaje "jak masz zapasowy, to czemu sama go nie rzucisz; i przecież widzisz, przecież wiesz, że nic takiego nam się nie dzieje, sama jesteś kapłanką, ja dostałam dodatkowo od wilkołaków i stoję, o Madriel!". "Po pierwsze na mnie nie krzycz" " zaperza się Matheney. "A dlaczego nie?"- Tadhg werbalizuje myśli Cinnamon i uspokajająco kładzie rękę na ramieniu elfki. Ale rozdrażnienie i irytacja nie chcą jej opuścić, napięte mięśnie ramion nie chcą się rozluźnić, dalej jest zła. I przestraszona.

Od wczoraj. A właściwie od dzisiaj. Od środka nocy, kiedy to obudziła się, tak, elfy nie śpią, nigdy, ale ona spała. I śniła. Sen, w którym powiedziano jej" nie, ostrzeżono ją że każdy wybór, którego dokona, będzie zły, a wiele może kosztować życie jej towarzyszy. I kiedy chciała pytać, a miała tyle pytań, obudziła się wprost w duszną, lepką ciemność nocy i spojrzała prosto w zielone oczy Tadhga, siadającego właśnie gwałtownie na swoim posłaniu, budzącego się z własnego koszmaru sennego z własną porcją bezsilności i niezrozumienia. Pytająco uniósł brwi. Zaprzeczyła ruchem głowy; nie, mnie nie śniło się to samo, ty nie mogłeś śnić o moim dniu przyjęcia do Zgromadzenia, po prostu" słowa, za dużo słów, a to niepotrzebne, więc wyciąga rękę, znajduje wśród pościeli nadgarstek nekromanty, zaciska na nim palce, a potem spokojnie, pewnie, jak wiele razy przedtem, z Thymem, dzieli się z Tadhgiem wspomnieniem swojego własnego snu sprzed chwili, słyszy, jak czarodziej gwałtownie wciąga powietrze, więc się udało, tak wyglądała wtedy Matka Przełożona, poznajcie się, proszę, Cinnamon rozluźnia uścisk na nadgarstku czarodzieja. Kiedy chce wstać, Tadhg łapie ją za rękę, mocno, pora na jej prywatne zdziwienie, czarodzieje z Hollowfaust robią to tak, droga Cinnamon, mruga, zaskoczona, kiedy nekromanta prezentuje jej lustro ze swojego snu, lustereczko, powiedz". Zasypiają oboje kilka godzin później. I tym razem nie śnią żadnych snów.

""genialny pomysł, Amelanchierze"- mówi z uznaniem Guillermo, a w oczach Tadhga błyszczą iskierki rozbawienia. Cinnamon potrząsa głową, rozgląda się, ocenia odległość, rzuca czar Uwolnienia z Uroku, a potem zaczyna leczyć. Uzdrawiająca moc spływa z jej dłoni i Cinnamon uspokaja się, rytm dobrze znanych zaklęć wycisza ją, koi skołatane nerwy, kładzie kres gonitwie myśli w jej głowie.

"W porządku, to jak zabijamy to paskudztwo? Jaki jest plan?" Nekromanta spogląda na Guillermo i zaczyna się uśmiechać. Jak to jak? Przywołałeś sobie Cień, Guillermo? Siedzi Ci gdzieś w okolicach kręgosłupa? No to niech się zabiera do roboty. Zwiaduje, przeszpiegowywuje, oraz ściele się pod ścianami, jak to Cień. Guillermo wzdycha, mamrocze, wzdycha znowu. W okolicach jego kolan materializuje się duch" a właściwie duszek dziecka. Z misiem" albo kotkiem" na smyczy" to może pieskiem?, i płynie posłusznie w stronę Pola Antymagicznego w akompaniamencie mamrotań natury neoromantyczno- kapłańskich, oceniających konieczny w zaistniałej sytuacji zakres zmian w stosowanych zaklęciach. Tymczasem guillermowy duszek" Cienik? przypływa z powrotem, wspina się po udzie Guillermo, znika w okolicach krzyża. "Skurwiel uciekł"- informuje zwięźle Guillermo w tym samym czasie. "Nie uciekł, tylko się przegrupował, żeby nam się dobrać do dup, kiedy będziemy na to najmniej przygotowani" " prostuje rzeczowo nekromanta, a każde jego słowo akcentuje kiwnięcie głowy Cinnamon. "To ja już wolę, żebyśmy byli mniej przygotowani gdzie indziej- wynosimy się stąd" " pada pomysł, podchwycony ochoczo przez resztę.  Pomysł prowadzi ich w stronę trwającego wciąż w wymuszonym bezruchu smoka ( jeśli dobrze pójdzie, już niedługo, jeśli pójdzie źle" kto wie, co wtedy ), komnaty ze statuą, rozwaloną w drobny mak podczas ostatniej wycieczki, jaką złożyli Banewarrens, aż do cylindrycznego pomieszczenia pełnego, niczym hollowfaustowskie prosektorium półek z ciałami cel, magazynujących artefakty oraz, być może, gdzieś wysoko, ciało Eslafagosa" Danara" oraz, jeszcze bardziej być może, cholerną trzecią część cholernej, bezużytecznej Yaeshli. Która jest im, niestety, cholernie potrzebna.

No dobra, tośmy przyszli" i co dalej? I zaczęło się planowanie najdurniejszego, najbardziej dziwacznego desantu w dziejach drużyny bohaterów miasta Mithril. Desantu tak niedorzecznego, że mógł się równie dobrze udać. Myśl staje się słowem, a słowo- ciałem. A właściwie ciałami Matheney oraz Amelanchiera, dźwigającego całą resztę w górę (chociaż przyznać trzeba, że cechujący się silnym poczuciem niezależności oraz niechęcią do wchodzenia w kontakt fizyczny z  przypadkowymi, wybranymi nie przez nekromantę a przez właśnie rzucony czar Air Walk osobami,  Tadhg wybrał własny czar Latania"ku cichej zazdrości niesionej przez Amelanchiera Cinnamon).

Uczucie pojawia się nagle, znienacka, w połowie wysokości. Tam! Za tymi drzwiami! Tam jest coś" chcę tam iść! Zaraz, natychmiast, już" Nie; tym razem przyszliśmy tutaj po trzecią część Yaeshli i dokładnie tego będziemy szukać. Ale" Nie, po to wrócę potem. Sama. Ale"Cinnamon gryzie wargi do krwi, rozdarta miedzy chęcią a poczuciem obowiązku, odsuwa wyciągającą się ku niej rękę Guillermo, tak jak ona sama niesionego w górę przez krasnoluda i za wszelką cenę unika spojrzenia Tadhga; on się domyśli, domyśli się na pewno, a ona nie może ich narażać, nie teraz, nie wszystkich, nie w ten sposób, chcę tam pójść!!... Opanowuje się resztką siły woli, przełyka łzy i patrzy w górę.

Docierają na szczyt. Nie potrzeba ani zaklęć, ani też jakiegoś rodzaju wiedzy specjalistycznej żeby zorientować się, w okolicach której celi może się znajdować to, co zostało z Danara, Eslafagosa, czy też może samego diabła wcielonego. Rozwalone drzwi przed nimi zapraszają do zabawy ze śmiercią. Komora. Wewnętrzne drzwi, tym razem zamknięte. Na wprost, po lewej, po prawej. Po chwili zastanowienia Cinnamon podchodzi do nekromanty, dotykając go mruczy inkantację i obdarza zaklęciem, pozwalającym widzieć mu rzeczy takimi, jakimi naprawdę są. Tymczasem Oshir majstruje przy zamkach, starannie ogląda drzwi, szukając pułapek. "Po lewej normalne, po prawej zimne, jak cholera, na wprost wzmocnione" " melduje po chwili. Drzwi po lewej! "mają nadzieję, że uda im się w pierwszym podejściu. Ale nie- za drzwiami jest tylko mała pusta cela, roztrzaskany kościotrup i plamy, które ze zdziwieniem ale i fascynacją nekromanta opisuje jako żywe. Zatem drzwi po prawej. Mała, znowu pusta cela, takie same, tak samo żywe plamy, jakieś łachmany w kącie. Pusta cela? Czyżby? Yaeshla?

Yaeshla rozgląda się. Przypomina sobie, nareszcie coś sobie przypomina, o bogowie!, przypomina sobie, że tutaj właśnie powinna być jej trzecia część, po którą wdrapywali się tak wysoko. Jak wygląda? No" jak różdżka przecież! Seria krótkich, rzeczowych pytań wyciąga z opornego, durnego artefaktu w miarę dokładny opis. Cinnamon zamyka oczy, zmawia krótką modlitwę do Madriel i wysyła przed siebie magiczną sondę, szukając czegoś pasującego do opisu. Jest! W tych gałganach, jest! Guillermo przełyka ślinę i zbiera się do środka. "Odeślij, proszę, swój Cień gdzieś obok"- syczy Tadhg i Guillermo posłusznie mamrocze coś, czeka chwilkę, po czym ostrożnie zbliża się do szat. Rozgarnia je czubkiem miecza. "Nic! Kurwa, nic tutaj nie ma" " krzyczy rozzłoszczony dokładnie w momencie, kiedy jego miecz błyskawicznie pokrywa się rdzą i rozpada. Szmaty podnoszą się ku niemu, nagle żywe, nagle obdarzone wola zabijania, a powietrze wokół wypełnia się twarzami duchów, przejrzyste, bezcielesne dłonie wyciągają się po Guillermo"Jeszcze jedna dłoń, z ciała i magii, wyciągnięta w stronę Guillermo z progu celi, długie palce kreślą w powietrzu symbol, głos pewnie podejmuje inkantację, potworna, wzmocniona energia zaklęcia Seek the Soulless wypełnia całe pomieszczenie przed nimi, nieumarli wrzeszczą i znikają, jeden po drugim, oprócz dwóch, najmocniejszych, nekromanta syczy z zawodu, łachmany cofają się na chwilę, coś tam jest! Guillermo pochyla się po to. Cinnamon, stojąca ramię w ramię z Tadhgiem w progu celi podnosi dłoń, kiedy nekromanta zaczyna opuszczać swoją, śpiewnie zaczyna inkantację wraz z ostatnim słowem wypowiadanego przez czarodzieja zaklęcia, przyzywa imienia Madriel i na jej dłoni wschodzi małe słońce, wybucha, cała cela rozjarza się nienaturalnym blaskiem, podmuch boskiej mocy zabija dwóch ostatnich nieumarłych, którzy oparli się zaklęciu, podnosi włosy na głowie Guillermo, biegnącego już ku nim z czymś w obu rękach, obu?.... w prawej coś, co przypomina do złudzenia metalową różdżkę z główką smoka, Yaeshla? "To nie jest trzecia część mnie" " pewnie oznajmia sekundy potem artefakt i Cinnamon widzi, jak bieleją zaciśnięte nań kostki palców Tadhga, a Guillermo zaczyna tłuc głową o ścianę. A niechże będzie przeklęte" "To jest Sealing Rod do zamykania Banewarrens" " dodaje Yaeshla, a Cinnamon z jękiem osuwa się na podłogę, " a to drugie to boska broń, którą zabito Danara "Eslafagosa" dodaje Yaeshla, boska broń ląduje w elfiej dłoni kapłanki, gwałtownie puszczona przez Guillermo. "Wynosimy się stąd" "mówią jednocześnie Tadhg i Cinnamon.

Nie udaje im się ujść daleko. Dosłownie po kilku krokach patrzący czujnie w przestrzeń pod nimi Tadhg blednie. "W górę, natychmiast!". Cofają się posłusznie. "Trzeba się gdzieś schować, idzie następna burza magiczna, pozdejmuje z nas czary, spadniemy i pozabijamy się, wszyscy, otwierajże te drzwi, Oshir!" " zdenerwowany nekromanta potrafił wyrzucać z siebie słowa z szybkością, wprawiającą Cinnamon w niekłamany podziw. Zza drzwi wionęło ku nim wirem bardzo potężnej, bardzo magicznej energii. Oshir zatrzaskuje drzwi, a Guillermo i Amelanchier rzucają się na poszukiwanie bardziej solidnej kryjówki dla nich wszystkich, wracając po chwili z pustymi rękoma i paniką w oczach. "W górę, może się uda!"- wpadają do jakiegoś pomieszczenia powyżej w ostatniej chwili. Pod ich stopami burza magiczna wpada z impetem w wir energii magicznej, potężny słup światła idzie w górę, nie czyniąc im żadnej krzywdy. Ostrożnie zbliżają się do krawędzi i patrzą w dół, na szalejącą na całej szerokości i zapewne długości cylindrycznego pomieszczenia, podłogę którego opuścili zaledwie godzinę temu, skutecznie odcinającą im drogę w dół, ku Mithril.

 

Tu kończy się jedenasta opowieść Cinnamon.
 

Na początek?