Scarred Lands Campaign Site
Withered Flowers
by Patryk Adamski (Ruemere)

Kroniki...

Ryty Cienia III. Za progiem: Łowca Cieni

Jego kręgosłup zmroził lód. Jakaś potężna siła zmusiła go do tego, by kurczowo skulił się jak embrion, a potem wygiął się do tyłu w łuk, dotykając drągiem pięt. Kij w zgrabiałych dłoniach, który ciążył mu jak stalowe brzemię, rozjarzył się mlecznym blaskiem. Guill zaczął wymachiwać nim rozpaczliwie, siec ciecz dookoła. Kilka ciosów, jak ascetyczny flagelant, wymierzył we własne plecy. Usłyszał w głowie wrzaski cierpienia, gdy kij sięgał pasożytniczych istot. Czuł jak uścisk na wpół uformowanych macek znika. Oderwały się od niego i odpłynęły w panice, niczym ławica piranii. Została jedna, ta zamknięta wokół jego głowy, ta najboleśniejsza, najsilniejsza, wysysająca zeń najwięcej. Ale miał już wolne ręce. Chwycił pewnie w obie dłonie kij, jak miecz, i wbił go z całej siły od dołu. Trafił. Ryk odezwał się w jego głowie, a cieniste ciało zaczęło miotać się nadziane na drąg jak dorsz na oścień. Guillermo zaczął wciągać trawienny płyn, który otaczał jego głowę. Potem wessał błonę do tej pory okrywającą jego twarz, potem do jego żołądka trafiło wężowate, oślizgłe ciało. Przestał być ofiarą. Został łowcą.

Szybkimi wyrzutami ramion dążył ku powierzchni, choć już niemal stracił orientację gdzie góra, gdzie dół. Ciśnienie w tej stazie było niezmienne, nie zwiększało się wraz z głębokością. Światło nie docierało z powierzchni. Czy była w ogóle jakaś powierzchnia? Żarłoczne wcześniej cienie umykały przed nim jak spłoszone ryby.

Taaak!!! Ręka wyrwała się na powierzchnię. Poznał to po tym, że to, w czym był zanurzony, przestało stawiać dalszy, niewielki acz uciążliwy, opór. A potem coś chwyciło go za rękę. Nie był to oślizgły dotyk cienistej pijawki, ale dotyk suchej, ciepłej skóry. Ludzkiej?

Wygramolił się na łódkę. Ten, kto go wyciągnął z otchłani, usiadł przy wiosłach, ale nie chwycił za nie, tylko przypatrywał się bacznie Guillermo. Uśmiech powoli wypełzał na jego ciemną twarz. Obnażył białe, ostre zęby, by w końcu wybuchnąć niepowstrzymanym śmiechem. Guillermo siedział zmęczony na dziobie i mrugał w zadziwieniu. Z jego piekących oczu powoli ustępowała mgiełka i w blasku swojego kija począł rozróżniać rysy wioślarza. Natarczywie kogoś mu przypominał. Ale kogo? Wybuch śmiechu tamtego wreszcie dobiegł końca, chwycił za wiosła i raźno powiosłował w nieznanym kierunku. Na jego ustach wciąż jednak gościł delikatny uśmiech.

Płynęli tak nie wiadomo ile. Guillermo bał się trochę swojego roześmianego wybawcy, bał się nawiązać rozmowę. Wreszcie wioślarz odłożył wiosła i spojrzał w górę, jakby czegoś wyczekiwał na bezsłonecznym, bezksiężycowym i bezgwiezdnym niebie. W końcu Guill, śledząc jego spojrzenie, dostrzegł kroplę światła w takim samym mlecznym kolorze jak blask jego laski. Właśnie wtedy kij szarpnął się niecierpliwie w stronę plamy światła. Guill, nie chcąc wypuszczać z rąk swej jedynej broni, pochwycił ją kurczowo i przycisnął do piersi. I wzleciał w górę, z coraz większą prędkością zmierzając ku światłu.

- Do zobaczenia, mój synu! - dobiegł go jeszcze głos wioślarza, po czym uderzył w wir światła.

Na początek?