Ryty Cienia IV. *
Otworzył oczy, ale widział tylko ciemność. Przewrócił się na bok, rozkaszlał się i poczuł jak z jego płuc wypływa gęsta, oleista ciecz. Po żołądku przeszedł skurcz i zwymiotował jeszcze kawałkami smrodliwego mięsa.
- No nareszcie. - skrzekliwy głos Morhowla przywołał go do rzeczywistości. - Wstawaj, wstawaj, umyj się. Jak ty wyglądasz?
Czyjaś dłoń, silnie zaciskając się na jego nadgarstku, podniosła go i poprowadziła zdecydowanie do kadzi (chyba?) wypełnionej chłodną wodą.
Najpierw ostrożnie wsadził tam dłonie, by potem, nabrawszy do płuc świeżego powietrza, zanurkował głową. Chwilę tak trzymał, chłodząc piekącą skórę i oczy. W końcu wyjął głowę, potrząsnął nią i spojrzał na osobę przy swoim boku. Morhowl. Stary, pokurczony, kostyczny szaman patrzył na niego z mieszaniną rozbawienia i podziwu. Dookoła stali w kręgu niektórzy z najstarszych mieszkańców gminy.
- Jesteś teraz jednym z nas. Pierwszym wtajemniczonym odkąd tu przybyliśmy. - Morhowl powiódł wzrokiem po otaczających ich starcach. - Twój ojciec też nim był.
Spojrzał w swoje odbicie na powierzchni wody. Dostrzegł, że skóra na twarzy, na całym obwodzie, mniej więcej do linii policzków i uszu, jest smoliście czarna. Pierś również była pokryta tymi czarnymi, splątanymi "oparzelinami".
Splunął na polepę. Jego ślina była czarna.