strona kampanii
d20 Modern
Marcina Turkota
dziekuję
Paulowi Klee
za inspirację
<o< kampanie >o< wstęp >o< świat >o< bohaterowie >o< opowieści >o>

Opowieść loa

o> sesja I

o> sesja II

o> sesja III

o> sesja IV

o> sesja V

o> sesja VI

o> sesja VII

o> sesja VIII

o> sesja IX

o> sesja X

o> sesja XI

o> sesja XII

o> sesja XIII

o> sesja XIV

o> sesja XV

Voodoo Blues

Opowieść Trixie

Nyadinu

Historia Johna

Glina...

OPOWIEŚĆ LOA

Sesja pierwsza

18 piękna

Po raz pierwszy ujrzałem tę dziewczynę, gdy szła kanionem utworzonym z frontonów starych, drewnianych magazynów ozdobionych brudnym szkłem, kartonem, blachą falistą i łuskami różnokolorowej farby. Dno kanionu spowite było mleczną mgłą. Mgłą jak mleko białą i jak mleko nieprzejrzystą. Mgłą niespotykaną zbyt często, lecz zawsze przynoszącą zmiany. Wiedziałem, że podniosła się w jakimś innym świecie, w którym być może tą ulicą mkną srebrzyste bolidy w kształcie łez. Rozwiewała się jednak tutaj, w Iluzjanie. Taki jest bowiem porządek rzeczy.

Dziewczyna - Trixie - nie pochodziła z tego świata, o nie. Z faktu przejścia do innej rzeczywistości nie zdawała sobie nawet sprawy - pojawienie się mgły zrzuciła na karb lekkiego zamroczenia wywołanego oparami alkoholu i narkotyków. Przyszła ze świata, w którym noc musi być bezpieczna, skoro nie bała się głośno wzywać czyjegoś imienia.

Na jej szczęście nocne wrzaski obudziły kogoś, a nie coś. Długoletni mieszkaniec magazynu no. 33 przebudził się ze snu, w który jak zawsze zapadł po dokonaniu obrzędów, w których prosił loa o łaskę i moc. Beauvoir - kapłan voodoo - tknięty rzadko przezeń doznawanym uczuciem współczucia, postanowił zaprosić bezbronną (tak mu się zdawało) dziewczynę do swego mieszkania. A może był po prostu ciekaw istoty z drugiego świata?

Rankiem Trixie poznała się bliżej z mieszkańcami magazynu 33. Było ich czworo; Beauvoir - kapłan - houngan - voodoo, milczący i złośliwy krasnolud - John Doe oraz dwoje duchów (których Trixie nie widziała, jeszcze nie...) - Ciocia i Sprzątacz. Owo poranne spotkanie przebiegło w dziwnej atmosferze. Trixie wzięła pozostałą dwójkę żywych mieszkańców za niespełna rozumu. W jej sytuacji też bym im nie uwierzył - "brednie" o duchach, przejściach, religii voodoo nie docierały do umysłu dorastającego w racjonalnej i fizykalnej rzeczywistości. Trixie rychło pożegnała się z dwoma obcymi jej osobami, których los spletliśmy z jej losem.

Szybko jednak przekonała się, że to nie jest jej Orlean, tylko ich H'Orrlean. Sklepy, waluta, ludzie - wszystko było inne. Sklepy oferowały egzotyczne nalewki i zioła; banknoty były kolorowe i pachnące, drobne były naprawdę z kruszcu, a nie z bezwartościowego stopu; chromatyczny, ludzki melanż płynący ulicą był przetykany postaciami rodem z bajek jej dzieciństwa - elfami, krasnoludami, hobbitami. Ale z biegiem dnia to miasto przestawało dla niej być obce. Ba, zaczynało jej się tu podobać.

Po zmierzchu Trixie koniecznie chciała sprawdzić, co znajduje się w magazynie, w którym bawiła się poprzedniego wieczoru (jeszcze w swojej rzeczywistości). Mimo że budynek był zamknięty na głucho, Trixie nie rezygnowała - dokładnie zbadała każdą ścianę, okno i drzwi. Nie zdołała jednak dostać się do środka. Przed budynkiem czekało ją niemiłe przyjęcie - dwóch drabów - jeden z kastetem, drugi z pałką. Trixie, nie namyślając się wiele, sięgnęła po pistolet. Szamotanina skończyła się śmiercią obu mężczyzn. Zwabiony odgłosami walki Beauvoir zabrał dziewczynę z powrotem do siebie, choć nie wyglądała na taką, co potrzebuje pomocy.

A nocne istoty odczuły niezwykłą przyjemność pomieszaną z wdzięcznością z tak sutego posiłku, podanego na tacy.

<o< początek Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie całości bądź części tekstów bez zgody autorów zabronione.
następna >o>